Właściciel Kubusia był naszym pacjentem niespełna 4 miesiące. Mieszkali w małej wiosce oddalonej 80 km od Białegostoku, na skraju Puszczy Białowieskiej, w pobliżu granicy z Białorusią. Ten niezwykły pies pilnował swojego Pana przy każdej wizycie, nie odstępował go na krok, towarzyszył lekarzowi, pielęgniarce, fizjoterapeutce i psycholożce. Witał gości już przy bramie głośnym szczekaniem, a potem warował przy łóżku bacznie obserwując „intruzów” czy nie krzywdzą mu Pana.
Nasz zespół nauczył się, że to teren Kubusia i jego więź z Panem należy szanować. Nie wszyscy widzieli taką potrzebę, co wywoływało sporo zamieszania, kiedy na przykład konieczne było wezwanie karetki i przewiezienie Pana Grzegorza do szpitala, a Kubuś nie chciał wpuścić ratowników do domu. Bywało nerwowo. Takie sytuacje ratowała z ogromną cierpliwością i troską siostra pacjenta, która zamieszkała z nim, kiedy jego stan się pogorszył.
Tuż przed śmiercią Pana Grzegorza Kubuś uszkodził sobie łapę. Nie było wiadomo, co się wydarzyło i jak to się stało, ale wrócił z podwórka potwornie skowycząc i pierwsze co zrobił, to wskoczył na łóżko do swojego Pana szukając ochrony i pociechy. Krzyczeli z bólu obydwaj, Pan Grzegorz wymęczony chorobą i przygnieciony ciężarem psa, a Kubuś przerażony i kontuzjowany. Nie dało się zawieźć Kubusia do weterynarza, bo wcześniej jeździł tylko ze swoim Panem, a teraz nie ufał nikomu i nie chciał zostawić Pana Grzegorza.
W naszej pracy kierujemy się zasadą, że opiekujemy się pacjentem i jego rodziną, która jest dla nas pacjentem drugiego rzędu. Kubuś był rodziną Pana Grzegorza, trzeba było mu pomóc, więc przywieźliśmy panią weterynarz. Niestety Kubuś obolały i przestraszony obcą osobą w jego domu nie dał się zbadać. Pani doktor zostawiła leki, które miały ulżyć Kubusiowi, wszystko wytłumaczyła i nie chciała słyszeć o płaceniu za wizytę domową. Kolejny dobry człowiek chętny do współpracy z nami.
Kiedy Pan Grzegorz zmarł trzeba było pomyśleć o przyszłości Kubusia. Nie mógł zostać w swoim domu, bo nikt tam już nie mieszkał. Siostra Pana Grzegorza mieszka w Białymstoku w wieżowcu, a Kubuś był przyzwyczajony do własnego podwórka i samodzielnego wychodzenia – potrafił otworzyć sobie drzwi skacząc na klamkę. Postanowiliśmy poszukać mu rodziny zastępczej, a na ten czas miał zamieszkać u mnie. Rodzina Pana Grzegorza zorganizowała transport, wizytę u weterynarza, prześwietlenie łapy, która jak się okazało była złamana, obowiązkowe szczepienia. Sytuacja rodzinna i zawodowa nie pozwalała im zaopiekować się psem osobiście, ale tak bardzo chcieli jak najlepiej o niego zadbać. Cały nasz zespół chciał jakoś pomóc, doktor Ania dostarczyła karmę i odpowiednią obrożę, co chwila ktoś dzwonił i z troską pytał o Kubusia. Kubuś był osowiały, apatyczny, nie wiedział co się dzieje, wszystko w koło było nowe i nieznane. Przerażony tą sytuacją nie odstępował siostry Pana Grzegorza na krok.
W końcu nadszedł dzień kiedy przywiozłam Kubusia do siebie, w asyście siostry Pana Grzegorza i jej córki, inaczej nie wsiadłby do samochodu, nigdy wcześniej nie musiał chodzić na smyczy. Został na ogrodzonym podwórku, a ja odwiozłam obie Panie do domu. Wtedy uciekł po raz pierwszy. Wtedy jeszcze sama go znalazłam. Nie miałam pojęcia jak uciekł, kulejący, średniej wielkości pies ze złamaną łapą. Sprawdziłam wszystko – ogrodzenie, bramkę i inne ewentualne miejsca „nielegalnej ewakuacji”. Kubuś bał się wejść do domu, więc siedziałam z nim na podwórku, a był początek lutego. Chodziłam z nim dookoła domu, żeby poznał teren i oswoił się z posesją. Rozmawiałam przez telefon z siostrzenicą Pana Grzegorza, na chwilę spuściłam go z oczu i wtedy uciekł po raz drugi. Wtedy już wiedziałam, że przeskoczył przez ogrodzenie, nie było innej drogi. Półtorametrowy płot i złamana łapa nie stanowiły dla niego problemu. Wołanie i szukanie nie przyniosło rezultatu. Zostawiłam otwartą bramę licząc, że wróci do ostatniego znanego już trochę miejsca. Wrócił. Trochę to trwało zanim skłoniłam go do wejścia do domu, było już bardzo późno. Postanowiłam czuwać przy nim w nocy. A Kubuś tęsknił. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, cicho skamlał, kładł się, wstawał, chodził i tak przez pół nocy. W końcu zaczął skakać na klamkę, chciał wyjść. Myślałam, że tylko na chwilę… Ganianie w piżamie po podwórku w środku nocy i wołanie nic nie dało. Znowu uciekł.
Wiedziałam, że Kubuś stracił nie tylko swojego Pana, stracił dom, podwórko, przyzwyczajenia… całe dotychczasowe życie. Tęsknota za tym wszystkim była cierpieniem silniejszym niż ból fizyczny.
Tym razem nie wrócił. Jeździliśmy w każdym możliwym kierunku wypatrując „dezertera”, niestety bezskutecznie. Siostrę Pana Grzegorza i jej córkę zawiadomiłam rano. Cała rodzina naszego pacjenta zmobilizowała się do szukania Kubusia. Siostrzenica ze swoją córką rozwiesiły w okolicy ogłoszenia ze zdjęciem Kubusia, poszukiwania trwały też w internecie. Życzliwi ludzie dawali sygnał gdzie ostatnio Kubuś był widziany i tak po paru dniach udało się go namierzyć ładnych kilka kilometrów dalej. Kierował się w stronę swojego domu, głodny, zmarznięty, ze złamaną łapą. Rodzina Pana Grzegorza ustaliła, że mimo ogromnych trudności spróbują stworzyć Kubusiowi nowy dom. W końcu ich znał najlepiej, kojarzył ze swoim Panem i oni najlepiej rozumieli jego stratę, która była też ich stratą.
Nie było im łatwo, musieli przeorganizować całe swoje życie. Kubuś uciekał jeszcze dwa razy. Na szczęście w miarę szybko udawało się go odnaleźć. Jego nowa rodzina kontaktowała się z behawiorystką, żeby zapewnić mu jak najlepszą opiekę i pomóc poradzić sobie ze stratą Pana. Wszyscy trzymaliśmy kciuki, żeby im się udało. Mamy nadzieję, że Kubuś jest znowu kochany, że sam znowu kocha.
Na świecie są znane podobne historie, kiedy pies tak tęsknił za swoim panem, kiedy jego miłość i przywiązanie trwały nawet po śmierci najbliższego mu człowieka. Cały świat zna historię Hachikō z Tokio, który czekał na swojego zmarłego pana przez 10 lat na stacji kolejowej, czy Fido z Luco di Mugello, który przez 14 lat przychodził na przystanek autobusowy czekając na pana, który zginął w bombardowaniu. Postawiono im pomniki, w hołdzie ich wierności i miłości, podobnie jak pieskowi z Edynburga. Bobby przez 14 lat po śmierci swojego pana czekał przy jego grobie. Oddalał się tylko na chwilę do kawiarni, którą odwiedzał z panem, gdzie był karmiony i wracał z powrotem na cmentarz.
Historia Kubusia jest wyjątkowa dla naszego zespołu, bo byliśmy jej częścią. Uznaliśmy, że warto się nią podzielić.
Monika Ksepko – psycholog w Hospicjum Proroka Eliasza